Oprócz cudownych śniadań, którymi rozpieszczała mnie Whiness razem ze swoją mąką kokosową i wypiekami śniadaniowymi mojego życia pokazała mi sporą część miasta, opowiadała o sklepach, do których wstępowałyśmy, była moim wiernym i personalnym tłumaczem języka niemieckiego, no i spędzała ze mną czas, co swoją drogą uważam za niezły wyczyn, żeby wytrzymać ze mną tyle czasu; D
Przez te parę dni miałam okazję poobserwować niemieckie społeczeństwo i miasto, które swoją droga jest piękne. Większość kamienic, bo ogólnie tylko z nich składa się Görlitz, żadnych bloków tam nie ma, jest wyremontowana, czysta z pięknymi bramami i drzwiami, do których miałam słabość i, co krok robiłam im zdjęcia. Na ulicach jest czysto i bardzo spokojnie. Wprawdzie przyjechałam tam w tygodniu i większość Niemców była w pracy, ale nawet wieczorem nie było ich tylu, ilu zdarza mi się widzieć w normalny dzień w Katowicach, co było trochę osobliwe.
Rzeczą, która zirytowała mnie już na samym początku i którą powtarzałam do końca mojego pobytu, co pewnie Anitę trochę już denerwowało, był fakt, że na ulicach nie było przejść dla pieszych. Może parę zdarzyło mi się widzieć, ale było ich zdecydowanie za mało. Niemcy chodzą po ulicach, jak chcą, a kierujący autem wcale nie mają zamiaru ich przepuszczać, wręcz przeciwnie przyspieszają i wprawiają pieszych o niemałe bicie serca. Przynajmniej mnie. Codziennie, idąc gdzieś przeklinałam niemieckie ulicy w duchu za brak przejść dla pieszych.
Poza tym Niemcy mają totalnego bzika na punkcie ekologicznego jedzenia. Sklepów bio jest mnóstwo, nawet na starym, ale pięknym dworcu jest sklep bio, co mnie trochę zdziwiło. Ceny w tych sklepach, jak można było się spodziewać są wyższe niż w normalnych, ale nadal, jak na warunki ekonomiczne Niemców właściwie niezbyt dużo, dlatego z drugiej strony nie dziwię się, że Niemcy tak łatwo sięgają po ekologiczną żywność. Swoją drogą są w tych sklepach czasami niezłe perełki, rozpoczynając od makaronu przez przeróżne przyprawy, których nie ma w zwykłym supermarkecie a kończąc na wspaniałych kremach do pieczywa.
Do makaronu wracając. Ja przyzwyczajona, że w sklepie widzę najczęściej na półkach makarony, które są najbardziej popularne, byłam zachwycona, kiedy za małe pieniądze mogłam sobie kupić jakiś wymyślny makaron w różne wzorki.
No a hipermarkety? Hipermarkety są fantastyczne, bo jest w nich wszystko. Ja oczywiście największą frajdę miałam przy wyborze żelków i czekolad. Nigdy nie wiedziałam na jakie się zdecydować i pewnie przeciętny Niemiec spoglądał wtedy na mnie z niemałym zdziwieniem, myśląc sobie, co jest takiego trudnego w wyborze żelków; D
Zostając w temacie słodyczy- chyba każdy wie, że niemieckie słodycze są cudowne. Smakowało mi wszystko, co kupiłam, bo oczywiście spróbowałam wszystkiego, a żelki zjadłam już właściwie całe, bo żelki to inna kategoria, jak dla mnie; D Poza tym, częstując znajomych wszyscy byli zachwyceni szczególnie czekoladą Lindt z musem orzechowym, która była przecudowna.
Anita zaprowadziła mnie też do sklepu z czekoladą, gdzie wszystkie produkty są robione ręcznie i dosłownie wszystko jest przepyszne. Tam dopiero nie umiałam się zdecydować, co chcę kupić, ale... moim hitem była czekoladka z musem truskawkowym i kremem adwokatowym z nutą szampana w białej czekoladzie. Ideał. Ale migdały w mascarpone i białej czekoladzie też były niczego sobie. Tak czy inaczej, w tym sklepie miłośnik czekolady ma raj.
Zauważyłam też, że na każdym kroku, dosłownie na każdym są apteki. Jest ich naprawdę mnóstwo. Co gdzieś szłyśmy, ja widziałam apteki; D Nie wiem czy Niemcy są tacy przezorni czy po prostu działa to na tej zasadzie, co banki w Polsce. Na jednej ulicy musi być ich przynajmniej kilka.
Co do małych sklepów spożywczych, nie ma takich. Tam albo są sklepy bio, albo burżujskie sklepy z różnymi ekstrawaganckimi wyrobami albo większe czy mniejsze hipermarkety, żadnego warzywniaka czy małego sklepiku spożywczego, co szczerze mówiąc trochę mi przeszkadzało, bo naprawdę miło byłoby zobaczyć świeże warzywa i owoce w staroświeckim sklepie z przemiłą panią staruszką.
Zauważyłam też, a właściwie uświadomiła mnie w tym Anita, bo ja nigdy nie zwróciłabym na to uwagi, że jeżeli stoi się w kolejce do kasy to swoje zakupy wręcz TRZEBA zagrodzić tymi przegródkami, najczęściej plastikowymi-"następny klient", bo jeśli tego nie zrobisz, Niemiec, który jest za Tobą nie wyłoży swoich zakupów na taśmę, nie ma szans. Dla mnie to dziwaczny zwyczaj, ponieważ ja, kiedy robię zakupy bardzo często po prostu daje swoje zakupy nieco dalej niż zakupy osoby przede mną. Robię tak najczęściej, kiedy mam jedną czy dwie rzeczy. Kiedy jest ich więcej, okej "odgradzam się", ale nie zawsze.
Nie mogłam nie przeliczać sobie niekiedy w sklepie euro na złotówki, to jakiś wbudowany system, który ma chyba większość ludzi, jadących zagranicę, gdzie nie płaci się swoimi rodowitymi monetami. Z produktami spożywczymi jest dosyć różnie, jedne są w przeliczeniu bardzo tanie i za wielką paczkę żelek płacisz 95 centów, inne natomiast droższe. Jednak dla Niemców to nadal bardzo tanio. Gdyby przeliczyć zarobek przeciętnego Niemca i przeciętnego Polaka, nikt nie miałby złudzeń, że Polacy zarabiają o wiele mniej a często rzeczy w Polsce są o wiele droższe. Nie chciałam ulec stereotypowi maniakalnego przeliczania wszystkiego na złotówki, jednak już na pierwszy rzut oka widać tą różnicę.
To chyba tyle, jeśli chodzi o moje spostrzeżenia, na temat Niemców i niemieckiej rzeczywistości. Byłam u Anity za krótko, żeby bardziej ich poznać, ale nawet w tak krótkim czasie potrafiłam znaleźć różnicę i osobliwe zwyczaje Niemców.
Wyjazd uważam za bardzo udany, pozwiedzałam, spędziłam czas z Anitą i odpoczęłam, mimo że nachodziłyśmy się sporo, obtarły mnie nawet buty w których chodzę już całą zimę; D
Mam nadzieję, że to nie ostatni raz, kiedy byłam raczona pysznymi śniadaniami, rozmowami i po prostu wspólnym dzieleniem czasu.
super te zdjęcia! i ogólnie dzięki za tak ciekawy opis podróży i wizyty :) w sumie nie raz już byłam w Niemczech i nawet niektóre z zachowań sama bym wyróżniła, ale jak to każdy kraj - mają swoje zwyczaje, my swoje :)
OdpowiedzUsuńjeśli chodzi o żelki to najlepsze są te z Niemiec, dlatego najczęściej takie kupujemy, szczególnie dla taty i brata, którzy potrafią sprawić, że kilka paczek zniknie z dosyć szybkim tempie :D pamiętam jak kiedyś kupowałam i na taśmie leżał cały stos kilkunastu paczuszek Haribo :)
całkiem ciekawe miasto. ja tak bardzo lubię poznawać nowe miejsca! warto zwiedzać, podziwiać i tym samym móc próbować też nowe smaki - podoba mi się taka wizja :)
Ale tam jest wspaniale! Chciałabym strasznie tam być :)
OdpowiedzUsuńPiszę się na taki wyjazd z whiness w roli przewodnika i tłumacza i z Tobą w roli narzekacza na brak pasów na jezdni, bo tez mnie to wkurza. Będąc kiedyś we Lwowie widziałam dokładnie to samo, ludzie włażą na ulicę gdzie popadnie, a samochody średnio zwracają na to uwagę...
OdpowiedzUsuńSklep z czekoladą zrobił na mnie duże wrażenie z samego już tylko opisu, co dopiero gdybym miała tam wejść!:)
Po pierwsze bardzo zazdroszczę Wam spotkania, po drugie trochę się uśmiałam ;-) Oczywiście Twoje obserwacje są bardzo trafne i mam czasami podobne, szczególnie we wschodniej części Niemiec. Jednak różnice między regionami Niemiec są tak ogromne, że czasami mam wrażenie, że mieszkam nie w Niemczech, lecz w jakimś jeszcze innym kraju. Ciekawie się czytało, pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńostatnie zdjęcie rządzi! :)
OdpowiedzUsuńAle ci się pogoda udała! Ani to upał, ani to mróz-ideealna :)
Fajny post-nikt do tej pory nie rozkminiał w postach wyjazdowych o mieście, ludziach.. A ty właśnie o tym-to mi się podoba!
Jej, jej-też uwielbiam ich jedzenie <3 jest cudownie dobrej jakości! A piłaś cappuccino z Jacobs&Milka?!
Jak zobaczyłam, ze jadłaś czekoladę z kremem adwokatowym z nutą szampana w białej czekoladzie-musiałam to przeczytać (dosłownie) 3 razy! Ktoś stworzył takie cudo?!
Pysznie, pięknie i mam nadzieje, że wracasz z kieszenią pełną wspomnień! :)
Następnym razem to wiesz, gdzie do mnie przyjedziesz ;D
OdpowiedzUsuńPięknie tam!
OdpowiedzUsuńPiękne miasto i fajna wyprawa :-D
OdpowiedzUsuńWiesz, mój mąż był tam kilka lat temu. Opowiadał, że to niezwykle urokliwe miejsce, jednak dopiero Twoje zdjęcie pokazały jak bardzo. Powiem krótko, pakuję 4litery w auto i jadę tam :)
OdpowiedzUsuńChętnie bym pojechała w tamte miejsca, odpoczęła i pozwiedzała! Piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńMiałaś wspaniały czas:)
OdpowiedzUsuńWspaniałe miasto :) a wiesz że ja mieszkałam w okolicach Zgorzelca, tyle że moja rodzinna miejscowość graniczy z niedużym ale pięknym niemieckim miasteczkiem Zittau :)
OdpowiedzUsuńNo proszę, jaki ten świat jest mały; )
Usuń