Punktem kulminacyjnym naszej wyprawy miał być oczywiście szczyt góry Gaustatoppen, jednak pokusiliśmy się jeszcze o jedno mniejsze wejście, aby zobaczyć kawałek cudów natury, ale o tym za chwilę.
Nasza wyprawa trwała cztery dni, wynajęliśmy samochód i spaliśmy cały czas w namiocie lub w darmowej chatce "hytte"- taniej i ciekawiej. Pogoda w lato w Norwegii sprzyja biwakowaniu. ale pamiętajcie, że może być mokro i w górach nawet latem jest zimniej. Jeśli zamierzacie spać w namiocie, przygotujcie się na zimne noce.
Lauvviksnuten i jezioro Tovstjønn oraz Tinnsjå
O tym, żeby wejść na Lauvviksnuten zdecydowaliśmy jadąc do Rjukan. Stwierdziliśmy, że przenocujemy nad jakimś jeziorem w pobliżu a rano wyruszymy szlakiem. Przyjechaliśmy pod pobliskie jezioro późnym popołudniem, słońce akurat zachodziło, było przepięknie. Rozbiliśmy namiot, rozpaliliśmy ognisko i do późnej nocy rozmawialiśmy. W świetnych nastrojach poszliśmy spać. Niestety nazajutrz okazało się, że całą noc padało i ziemia jest bardzo mokra, choć rano było piękne słońce. Postanowiliśmy, że tak czy siak wybierzemy się na szlak. Na początku nie potrafiliśmy go jednak znaleźć i błądziliśmy po lesie pełnym wody. Kiedy w końcu znaleźliśmy szlak, wcale nie było łatwiej. Woda była wszędzie i bez kaloszy by się nie obyło. Ale kto pomyślał o kaloszach? Buty trekingowe i adidasy- ja myślałam o tym. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, po około godzinie marszu w górę, moim oczom ukazała się niezwykła natura tego miejsca. Takie male Preikestolen mogłabym powiedzieć. Z tą różnicą, że patrzyliśmy na przepiękny krajobraz jeziora a nie fiordu. Niemniej jednak zaparło mi dech w piersiach, kiedy zobaczyłam, jak nienaruszona i zachwycająca jest natura, na którą właśnie patrzę. Jeśli kiedykolwiek będziecie w tych okolicach, naprawdę warto odwiedzić to miejsce, ponieważ jest naprawdę przepięknie.
Rjukan
Kiedy zeszliśmy do namiotów, musieliśmy najpierw wysuszyć nasze ubrania. Na szczęście pogoda sprzyjała, więc przebraliśmy się w inne ciuchy, ugotowałam smaczny obiad na kuchence turystycznej i delektowaliśmy się słońcem. Późnym popołudniem wyruszyliśmy do miejscowości Rjukan. Jest to mała mieścina, położona u stóp Gaustatoppen. Położenie miasta jest bardzo ciekawe, ponieważ leży pomiędzy dwoma wzniesieniami i w zimę oraz wiosnę słońce nie jest w stanie oświetlić miasta, ponieważ jest zbyt nisko, nawet w południe. Z tego względu wybudowano specjalne lustra, które doświetlają miasto w tym czasie, aby mieszkańcy mogli mieć odrobinę światła. My przyjechaliśmy zbyt późno, żeby zobaczyć efekt, ale sam pomysł bardzo mi się spodobał. W miasteczku znajduje się również ogromna elektrownia wodna, która w momencie oddania była największą na świecie.
Podczas II Wojny Światowej była tu produkowana "ciężka woda", która miała służyć Niemcom do produkcji bomby jądrowej.
Nigdzie jednak nie potrafiliśmy znaleźć miejsca do biwakowania, więc postanowiliśmy podjechać trochę wyżej na Gaustatoppen. Nagle obok drogi znaleźliśmy idealne miejsca na biwak i z tego, co zauważyliśmy, nie byliśmy jednymi osobami, które tam kiedykolwiek spały. Byliśmy na wysokości ok 1000 metrów, więc w nocy było już zimno.
Gaustatoppen
Gaustatoppen ma wysokość 1883 m.n.p.m. Nie jest to bardzo dużo, ale pewne odcinki są momentami jednak wymagające i można się naprawdę zmęczyć. Do szczytu prowadzi kamienista droga, więc warto zaopatrzyć się w odpowiednie buty trekingowe, aby nic złego sobie nie zrobić. Prawie na szczycie znajduje się stacja radiowa i w sezonie działające schronisko. Od stacji radiowej na szczyt trzeba jeszcze parę minut iść.
Na Gaustatoppen można również wjechać kolejką, która zaprowadzi nas prawie na sam szczyt.
Naszą wyprawę rozpoczęliśmy wcześnie rano, ponieważ do godziny 12 miało być słońce, potem już tylko chmury. Okazało się ze już pod koniec wchodzenia na szczyt, zaczęło silnie wiać i padać. A my w środku samych chmur. Było zimno mokro i prawie nic nie widziałam. Oczywiście na szczycie było zupełne mleko, więc niestety nie zobaczyliśmy nic a nic. W schronisku przebraliśmy się w suche ubrania i zjedliśmy ciepły posiłek. Po ok pół godziny zdecydowaliśmy się schodzić, ale... Pogoda była tak zła, że ja nie zdecydowałam się na zejście i po prostu zjechałam kolejką. Bałam się, że w takich warunkach bardzo łatwo o złamaną nogę, a tego nie chciałam. Jednak mój nieustraszony pogromca natury i jego kolega postanowili, mimo dużego wiatru i ulewy, zejść na dół... biegnąc. Kiedy usłyszałam, że mają taki plan tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że ja to sobie zjadę kolejką;)
Co ciekawe na szczycie spotkaliśmy nikogo innego, jak norweską Panią Premier, która akurat w tym samym dniu i czasie postanowiła odwiedzić Gaustatoppen. Jako "nieobywatelka" Norwegii wolałam jednak unikać jej wzroku i spokojnie dokończyć jedzenie. Pani Premier prowadzi bowiem dosyć twardą politykę, czym zyskała miano "żelaznej Erny".
W końcu po pół godzinie czekania na swoją kolej do kolejki (najpierw musiała zjechać Pani premier, co zajęło sporo czasu), zjechałam na parking. Stamtąd zaczyna się również trasa na Gaustatoppen, jednak my zaparkowaliśmy niżej i z tego względu wchodziliśmy z niższej wysokości. Czekałam na chłopaków może 5 minut, po czym przemiły Pan kierowca prywatnego busa jakiejś wycieczki, zgodził się nas podwieźć pod nasz samochód.
Kiedy w końcu byliśmy w aucie i mogliśmy się choć trochę ogrzać, musieliśmy poszukać miejsca do spania. Na nocleg w namiocie nie było szans, ponieważ zapadlibyśmy się razem z namiotem w tej mokrej ziemi. Znaleźliśmy w internecie publiczną hytte (bardzo popularne w Norwegii domki, najczęściej na odludziu, blisko natury) i postanowiliśmy, że do niej pojedziemy. Była to nasza ostatnia szansa. Gdyby ktoś był w domku, musielibyśmy spać w samochodzie.
Droga do hytte była, co tu dużo mówić- mokra. Mówiąc szczerze, nie robiło mi to już różnicy, bo i tak byłam cała mokra. Musieliśmy się trochę powspinać i pogimnastykować, żeby nie wpaść do wody i strumyczków, widoczność była zerowa, ponieważ panowała ogromna mgła. Po ok. pół godziny udało nam się dotrzeć na miejsce. W środku były jakieś dziewczyny, na szczęście z okolicy, więc szybko się ulotniły. Chatka była przeurocza, stara, drewniana z piecem w środku. Byliśmy pod wrażeniem, jak czysto i przyjemnie jest w środku. Pieca niestety nie odpaliliśmy, ponieważ nie było nic, czym moglibyśmy rozpalić ogień. W samej chatce było jednak bardzo ciepło. miałam też miejsce, żeby zrobić kolację na kuchence turystycznej i rozwiesić wszystkie mokre rzeczy.
Nazajutrz pogoda poprawiła się i odkryliśmy piękno tego miejsca. Chatka położona była nad jeziorem w środku lasu. Na zewnątrz było nawet miejsce na zrobienie ogniska. Musieliśmy jednak szybko się pakować, ponieważ czas naglił. Z tego miejsca nie mam zdjęć, ponieważ nie było kiedy ich zrobić, byliśmy trochę spóźnieni, więc niestety musiałam obejść się smakiem.
Po południu dotarliśmy do Oslo cali i zdrowi, z przemoczonymi ubraniami i butami ale bogatsi o cudowne i czasami ekstremalne doświadczenia.
Polecam Wam wszystkie miejsca, w których byłam. Można przeżyć świetną przygodę, napawając się tym samym cudownymi widokami.
Przepięknie i ekscytująco ☺️
OdpowiedzUsuńPiekne widoczki
OdpowiedzUsuń